Kolejna środa i kolejne starcie z babą od matmy. Boże, jak ona mnie
irytuje.
- Panno Pierce, proszę mi powiedzieć, czemu panna taka jest? - pyta,
stając nade mną.
Odrywam wzrok od zeszytu, gdzie rozwiązywałam kolejny przykład.
- Taka, czyli jaka? - zwracam się z uprzejmością, choć wiem, że i tak
zaraz wybuchnę.
- Taka bezczelna, udająca cichą myszkę. - odpiera, a ja zaciskam
dłonie, aż paznokcie wbijają mi się w skórę.
- Ja? Proszę panią, nic nie udaję. Po prostu jeśli lubię matematykę,
to rozwiązuję w skupieniu zadania. Jeśli kogoś nie lubię to okazuję mu to
wprost. Taka moja natura. - odpowiadam, patrząc jej prosto w oczy.
Nauczycielka nic nie odpowiada, tylko wraca do prowadzenia lekcji. Te
cholerne dwie godziny z nią ciągną się w nieskończoność.
W połowie dnia, znów nadchodzi czas WF-u. Dziś mała salka. Zwykle
ćwiczymy na stepach lub gramy w ping-ponga, ale dziś... W życiu bym nie
pomyślała. Przy drabinkach leżały materace, a na nich wisiały drążki. O nie,
tylko nie to.
- Dziś będziemy ćwiczyć przy drążkach w ramach przygotowania do stania
na rękach. Robimy szybką rozgrzewkę i zabieramy się z to co musimy. - oznajmia
Alex i odkłada na parapet dziennik.
Po kilku kółkach truchtem, kilku ćwiczeniach takich ogólnych, dzielimy
się na trzy rzędy. Flagstad pokazuje nam pierwsze ćwiczenie. Trzeba wesprzeć
się na rękach, pochylić do przodu i wykonać coś a'la przewrót w przód. Niby nic
trudnego. Gdy nadchodzi moja kolej, staram się jak mogę, ale zahaczam nogą o
materac i upadam. Przy drugiej próbie to samo. Dopiero za trzecim razem, gdy
Alex stoi obok, instruując mnie, w końcu się udaje. Jestem cholernie szczęśliwa
i z tego wszystkiego rzucam się chłopakowi na szyję, cmokając w policzek.
Nauczyciel odsuwa się szybko ode mnie, speszony. Ups, to chyba nie tak miało
być.
Wracam do domu zmęczona, a od wejścia słyszę kłótnię rodziców.
- To sam jej to powiedz! - krzyczy moja rodzicielka. - Wiesz jak
zareaguje na ponowną zmianę szkoły!? To jej szóste liceum, pozwól jej ukończyć tą
szkołę. Z każdej innej ją wykopią raz dwa, znasz ją przecież. - dodaje.
Obserwuję ich z ukrycia, czekając na rozwój wydarzeń.
- Ale ten awans to wielka szansa! - ojciec także podnosi głos, choć
zwykle bywa opanowany. - Nie mogę od tak zostawić rodziny i wyjechać do Kanady.
Nie zostawię Cię samej z Julią, toć to istny diabeł. A z resztą, tęskniłbym za
Tobą. - podchodzi i przytula mamę.
I znowu wszystko moja wina. Ojciec od wielu lat starał się o ten
awans, a teraz przeze mnie może stracić szansę na niego.
Wchodzę nieśmiało do kuchni, rzucając krótkie "Dzień dobry. Co
na obiad?".
- Dla kogo dobry, dlatego dobry. - burczy ojciec pod nosem. - Ty jej
powiedz. Ja jadę do firmy. - dodaje i wychodzi. Słyszę tylko jak odjeżdża swoim
Enzo Ferrari z piskiem opon.
- O co chodzi? - pytam, siadając do stołu.
- Ojciec musi wyjechać do Kanady, bo dostał awans. My także jedziemy.
Nowe miejsce, nowa szkoła, nowe życie. - odpiera ze spokojem.
- Co? Nie, ja nie chcę innej szkoły. - robię najsmutniejszą minę na
świecie.
Po pierwsze, tu jest James. Po drugie, jest też Alex. Po trzecie, Nia
będzie tu od nowego semestru.
- Nie masz wyjścia. - mówi, nakładając mi na talerz obiad.
- Dobrze mi tam. Nigdzie nie będzie lepiej. Zobaczysz, z każdej szkoły
tam mnie wyrzucą. - zaczynam podawać kolejne argumenty, chociaż każdy następny
wydaje mi się coraz bardziej bezsensu.
- Rozumiem, że nie chcesz znów zaczynać od nowa. Wiem, że nie łatwo
jest nawiązać znajomość, nie łatwo zdobyć przychylność nauczycieli, zwłaszcza,
że został Ci tylko semestr. Ale spróbuj postawić się na miejscu taty... -
wyjaśnia spokojnie, stawiając przede mną posiłek i siadając naprzeciwko.
- A on spróbował na moim? - pytam, patrząc matce w oczy. - Nie, nigdy.
Niech leci do tej swojej głupiej Kanady. Sama dam sobie radę. - dodaję i biorę
do ust kawałek kotleta z kurczaka.
- Nie możemy Cię zostawić tutaj samej. Ty nawet gotować nie umiesz. -
dogryza mi. Fakt, nie jestem w tym dobra, ale z głodu nie umrę. Zawsze miałabym
też Jamesa.
- Możecie. Mam dobrego przyjaciela, który zawsze mi pomoże. -
oznajmiam, wpatrując się w talerz. Niech już skończy ten temat. Nie mam ochoty
jej słuchać. Jestem cholernie zmęczona. - Idę do siebie. - rzucam i zabieram
posiłek do swojego pokoju. Zamykam się w swoich czterech ścianach i próbuję
uporządkować myśli.
Ale ją urządzili. W sumie to pół roku by przeżyły we dwie z mamą...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam o czekam na next co wymyśli :)