Poniedziałek mija szybko. Z powodu jakiś tam specjalnych spotkań,
jesteśmy zwolnieni do domu z ostatnich dwóch lekcji.
We wtorek o ile pierwsze lekcje są całkiem spoko, na religii znów się
zaczyna.
- O proszę, panna Pierce! - ksiądz spogląda na mnie, podśmiechując się
pod nosem. - Znowu połamie panna ławkę? - pyta, a cała klasa chichocze.
- Nie, nie dziś. - odpieram i zajmuje swoje stałe miejsce. - I
uprzedzając kolejne pytanie, nie, nie będę niemiła. - dodaję, odgarniając włosy
do tyłu.
- To dobrze. - mówi z dumą i zaczyna prowadzić zajęcia. - Człowiek
został stworzony po to by przekazywać dalej życie, a nie żyć w takich
nieczystych związkach. Homoseksualiści powinni być potępieni! To wbrew Księdze
Kapłańskiej! - wypowiada głośno, gestykulując. Podnoszę rękę i czekam aż udzieli
mi głosu. Mam inne zdanie na ten temat. - Proszę mówić, panno Pierce.
- Nie zgodzę się z tym co ksiądz mówi. Jeżeli Bóg ich takich stworzył,
a wszystko co stworzył było dobre, to czemu mamy ich potępiać? To nie ich
wybór, tacy się urodzili. - wstaję i wchodzę na krzesło. - Czy naprawdę
wierzycie, że tacy ludzie będą potępieni? Przecież Bóg kocha wszystkich, bez
wyjątku. A co do księdza... Skoro człowiek ma przekazywać życie, to czemu
ksiądz jest księdzem? W ten sposób nie spełnia oczekiwań...
- Dość! Duchowny to co innego! On ma powołanie, po to został
stworzony! - mężczyzna oburza się na moje słowa, nie pozwalając mi dokończyć.
- Nie każdy od razu wiedział, że ma powołanie. To kłamstwo. Ksiądz
jest jak homoseksualista, nie przekaże życia! A z resztą, są też tacy, którzy
decydują się na dziecko i wtedy, na przykład, dwóch kochających się mężczyzn
wychowuje dziecko tego jednego z jakąś kobietą. Czasami też adoptują dzieci. To
dzięki nim w domach dziecka nie ma tyle dzieci! Ale ksiądz tego nie zrozumie. -
schodzę z krzesła i siadam z powrotem.
- Panno Pierce, zapraszam do dyrektora. Nie pozwolę, by przeszkadzała
panna w lekcji i wygłaszała takie poglądy. - duchowny chwyta mnie za ramię i
ciągnie do góry.
Zabieram swoje rzeczy i wychodzę z nim na korytarz.
- Jeszcze raz coś takiego zrobisz, to Cię zabiję, rozumiesz? - grozi,
ściszonym głosem.
- Nie ma ksiądz prawa. Żyjemy w wolnym kraju. - odpieram, za co
obrywam w policzek.
Odwracam się na pięcie, powstrzymując łzy i odchodzę w stronę gabinetu
Jamesa, burcząc pod nosem "idiota".
Po krótkiej wizycie u Jamesa się na WF. To ostatnia lekcja na dziś.
Gotowa siedzę w szatni, gdy zjawia się reszta dziewczyn.
- To było niezłe. - rzuca Alina z udawanym zachwytem. Jest zazdrosna,
bo to ja a nie ona, odważyłam się sprzeciwić duchownemu.
- Oj tam. Po prostu musiałam. Taka osobowość. - odpieram i podchodzę
do lustra.
Uśmiecham się do siebie z dumą. W końcu coś mi wychodzi w szkole,
pomimo mojego podejścia, pyskowania i bezczelności. Poprawiam włosy, gdy akurat
Alex woła nas na zajęcia. Wychodzimy z szatni i kierujemy się na dużą salę, jak
zwykle we wtorki. Dziś siatkówka. Po szybkiej rozgrzewce dzielimy się na 2
składy i ustawiamy po przeciwnych stronach siatki. Moja drużyna zaczyna, a ja
sama serwuję jako pierwsza. Przymierzam się, wykonuję zamach i... Piłka leci
wysoko, odbija się od sufitu i prawie trafia Flagstada w głowę.
- Pierce! - nauczyciel drze się przez całą salę, ale na jego ustach
widać uśmiech. Tylko udaje wściekłego.
Koleżanki spoglądają na mnie ze złością, bo straciłyśmy punkt, ale
mnie to nie obchodzi. Ustawiam się do odbioru piłki i staram się je ignorować.
Tak samo próbuję zapomnieć o tym, że Alex tu jest i jest przystojny.
- Panie Flagstad, mogę na chwilę? - James wchodzi do sali, zatrzymując
się przy brzegu. Boi się, że oberwie z piłki jak wtedy, gdy nocowaliśmy w
szkole.
Pamiętam doskonale, jak siedziałam wtedy z nim w jego gabinecie,
trzymając przy jego twarzy worek z lodem, ciągle przepraszając za to co się
stało. Wtedy po raz pierwszy mnie pocałował, tylko po to, abym w końcu się
zamknęła. Straciliśmy wtedy nad sobą kontrolę i stało się to co się stało.
- Grajcie dalej, zaraz będę. - Alex wychodzi z sali, a my
kontynuujemy.
Zdobywamy kilka punktów, głównie przez Alinę, bo trenuje ten sport
popołudniami.
- Julia, twoja piłka! - krzyczy dziewczyna, a ja przybieram
odpowiednią pozycję.
Odbijam piłkę do rozgrywającej i upadam na parkiet. Ostatnio kiepsko z
moją równowagą. Szybko się podnoszę.
- Julia, wszystko dobrze? - pyta Flagstad, wracając na salę.
- Tak, chyba tak. - odpieram, choć czuję lekkie szczypanie na kolanie. Zerkam na nie i widzę zdartą
skórę i spływającą po nodze krew. Ścieram ją ręką i uśmiecham do nauczyciela.
Do końca zajęć nie jest zbyt długo, więc jakoś daję radę. Wracam do
domu, gdzie przemywam ranę i zaklejam ją plastrem.
Ta jest aparatka!
OdpowiedzUsuńAle w swoich poglądach ma rację...
Pozdrawiam i czekam na next.